Zaznacz stronę

Grudzień i nadchodzący koniec roku to tradycyjnie czas różnego rodzaju podsumowań. Część z nich może wypadać spektakularnie operując na dużych liczbach robiących wrażenie a część to przede wszystkim swoiste rozliczenie z samym sobą. W przypadku podsumowania roku 2019 z perspektywy biegacza mówimy właśnie przede wszystkim o takim rozliczeniu z samym sobą i celami jakie się przed sobą stawiało na ten rok.

Biegowe podsumowanie 2019 roku w liczbach

  • 1962 km – właśnie tyle kilometrów udało się łącznie pokonać w ramach biegów i treningów w 2019 roku
  • 42 km – to był najdłuższy dystans pokonany jednorazowo podczas biegu (Cracovia Maraton)
  • 56 km – tyle kilometrów złożyło się na rekordowy weekend biegowy – 3 biegi w niespełna dobę

Podsumowanie roku a progres

Podsumowując rok w pewnym momencie przychodzi też konieczność zmierzenia się z liczbami w kontekście tego jak zmieniły się one względem roku poprzedniego. W końcu w przypadku biegania czy też wszelkich innych typów aktywności fizycznej łatwo przejść od postrzegania ich w sposób jedynie rekreacyjny do momentu gdy poczujemy potrzebę współzawodnictwa i rywalizacji nie tyle nawet z innymi co z samym sobą.

Coraz dłuższe dystanse, które udaje się pokonywać, coraz więcej biegów, w których startujemy czy też coraz lepsze tempo jaki biegamy – wyznaczników postępu możemy się doszukiwać naprawdę wielu. Tym co jednak napędza najwięcej osób są rekordy życiowe gdyż to w końcu bicie życiówek jest jednym z tych celów, które pchają nas skutecznie dalej i dopingują do walki o to aby ze swoich czasów urywać kolejne sekundy i minuty.

Gdy zatem popatrzę na swój rok 2019 właśnie z perspektywy życiówek to muszę przyznać, że progres jest bowiem na kluczowych dla mnie dystansach a więc 10 km oraz 21 km udało się te życiówki poprawić. Do tego doszedł jeszcze fakt, że w obu przypadkach udało się przekroczyć magiczne do niedawna dla mnie granice. Na 10 km tą granicą było 50 minut i zejście wreszcie poniżej tego czasu było jednym z głównych celów na ten rok. Jeśli zaś chodzi o półmaraton to magiczną granicą był czas 1 godzina i 55 minut.

Rok 2019 pokazał, że zimno i deszcz są moimi sprzymierzeńcami

Gdy patrzę z perspektywy już na te ostatnie miesiące to pokazały mi też one dobitnie, że zdecydowanie jestem stworzony do biegania w potencjalnie cięższych warunkach. W końcu obie wspomniane już wcześniej życiówki poprawiłem biegając w warunkach, które wiele osób mogłoby uznać za niezbyt sprzyjające. W końcu temperatura na poziomie 6 – 8 stopni w połączeniu z wiatrem i mniej czy bardziej intensywnym deszczem to niekoniecznie są wymarzone warunki do biegania.

Jednak z mojej perspektywy stwierdzenie “im gorzej tym lepiej” doskonale oddaje to w jaki warunkach biega mi najlepiej. Im zimniej i bardziej deszczowo tym mi się lepiej biegnie. Próbkę tego miałem już na samym początku mojej biegowej kariery gdy nocny bieg na 10 km w Krakowie przez długi czas był moim najszybszym biegiem na tym dystansie. Wtedy już właśnie miałem pierwszą styczność z bieganiem w deszczu i to naprawdę mocnym gdy woda leje się po twarzy ograniczając pole widzenia, które i tak już jest dość skromne ze względu na panującą ciemność. Jednak esencją tego biegania w specyficznych warunkach był tegoroczny Cracovia Maraton.

Przebiegłem pierwszy w życiu maraton

To właśnie Cracovia Maraton był kluczowym punktem w biegowych planach na rok 2019. Półmaratony nie napawały mnie już strachem i ukończenie kilku w jednym roku nie było już szczególnym wyzwaniem. Jednak dystans nieco ponad 42 kilometrów i perspektywa ciągłego biegu przez ponad 4 godziny nadal wydawały się być czymś abstrakcyjnym i trudno było mi sobie wyobrazić, że byłbym zdolny podołać takiemu wyzwaniu. Jednak stwierdziłem, że chcąc się rozwijać trzeba sobie stawiać ambitne cele a udział w maratonie będzie kolejnym krokiem na drodze do lepszego biegania.

W końcu przyszedł ten dzień gdy oficjalnie się zarejestrowałem i jak to mówią klamka zapadła. Dystans i czas biegu przez ponad 4 godziny same w sobie wydawały się wystarczającym wyzwaniem jednak do tego dochodziła jeszcze kwestia przygotowania do tego biegu. Myśląc o przygotowaniu miałem tutaj na myśli zarówno odpowiedni plan treningów pozwalających zbudować odpowiednią formę jak i zaplanowanie samego startu od strony taktycznej.

Treningi oparłem o swój klasyczny plan treningowy oparty o 4 wybiegania w tygodniu z tym, że z racji docelowego dystansu uznałem, że i w ramach treningów tych kilometrów musiało przybyć. Wcześnie w tygodniu fundowałem sobie zazwyczaj dość szybkie wybiegania nastawione przede wszystkim na tempo. Efektem było pokonywanie zazwyczaj dystansu 5 – 6 kilometrów a czasami gdy nogi dobrze niosły dobijało się do 10 km. Wcześniejsze weekendowe wybiegania opierały się z kolei o dystans na poziomie 13 – 16 kilometrów. Tygodniowo dawało to zatem około 40 km biegania co z perspektywy nadchodzącego maratonu było jednak wartością zbyt małą. Dlatego tygodniowe wybiegania podkręciłem do poziomu 10 – 12 kilometrów a weekendowe weszły na poziom 20 – 25 km. Dzięki temu tygodniowe wybiegania zamykały się na wartości 70 km wybieganych.

Jednak nawet to mogłoby się okazać wartością zbyt małą nawet gdy patrzymy na to nie z perspektywy osiągania bardzo dobrych czasów ale przede wszystkim ukończenia swojego pierwszego maratonu. Dlatego bieganie to jedno ale stałym punktem mojego typowego dnia stały się również intensywne marsze. W pewnym stopniu zastępowały one poruszanie się komunikacją miejską sprawiając, że na przykład wypad do kina przy okazji był dodatkowym treningiem w ramach którego zdarzało mi się pokonywać jednorazowo nawet i 12 – 15 kilometrów przez miasto. Tak więc łącznie z bieganiem w tygodniu dawało to już kilometraż na poziomie 100 km.

Jednak budowanie formy poprzez odpowiedni kilometraż w ramach treningów to nie wszystko gdyż istotne jest jeszcze nastawienie na właściwy start i to jak się tą formę wykorzysta. W końcu z podejścia na zasadzie wystartuję i po prostu jakoś to będzie nie wyszłoby zbyt wiele. Narzucanie sobie zbyt wysokiego tempa skończyłoby się w tym, że prawdopodobnie gdzieś w połowie dystansu dotarłbym do “ściany” i ukończenie maratonu stanęłoby pod sporym znakiem zapytania. Dlatego przygotowania to jedno ale już mając przed sobą takie wyzwanie trzeba do tego biegania podejść znacznie bardziej z głową myśląc zwłaszcza o tym, że celem jest tutaj przede wszystkim dobiec do mety i nie ma tutaj mowy o żadnych rekordach czy przesadnych szarżach bo siłami trzeba będzie gospodarować naprawdę ostrożnie.

Biegacz szybkościowy vs. wytrzymałościowy

Mijający rok dobitnie uświadomił mi również, że zdecydowanie bliżej mi raczej do biegania typowo wytrzymałościowego gdzie nie nastawiam się na ciśnięcie w nie wiadomo jakim tempie ale raczej na równomiernym rozłożeniu sił. Im więcej biegów tym lepiej i im dłuższy dystans jaki jest w ramach nich do pokonania. Próbkę tego, że dobrze sobie radzę gdy na próbę jest wystawiana moja wytrzymałość stanowi weekend w ramach którego zaliczyłem swój debiut w maratonie.

Tak się bowiem składa, że sam maraton nie był w ten weekend moim jedynym startem. Mój najważniejszy start i starcie z dystansem 42 km miało miejsce w niedzielę a dzień wcześniej zrobiłem jeszcze 14 km w ramach Mini Cracovia Maratonu i Biegu Nocnego. Fundowanie sobie dodatkowych startów na dzień przed startem w maratonie mógł się wydawać szaleństwem ale stwierdziłem, że to będzie dobre przetarcie a przede wszystkim próba wytrzymałości wypracowanej w ramach pół roku przygotowań do maratonu.

Kto wie czy nie jest to wskazówka aby faktycznie pójść bardziej w stronę biegów górskich, w których mówimy już bardziej o bieganiu, które jest nastawione na wytrzymałość a nie aż tak na szybkość samą w sobie. Widzę po swoich startach i wynikach, że większy potencjał do dalszego podkręcania swoich wyników mam w przypadku dłuższych dystansów zwłaszcza gdy mowa o półmaratonach, które wyjątkowo lubię biegać a w 2019 polubiłem je jeszcze bardziej.

Półmaraton koronnym dystansem

Jeśli chodzi o asfalt to chyba właśnie półmaratony uczynię swoim koronnym dystansem i to one będą stanowiły moje kluczowe starty w sezonie biegowym. W tym dystansie nieco ponad 21 km jest coś co mnie wyjątkowo pociąga. Z jednej strony nie są to aż 42 km pełnego maratonu dając możliwość porządnego wybiegania aczkolwiek nie aż w takiej skali jak ma to miejsce w maratonie. Można byłoby zatem rzec, że półmaraton też potrafi sponiewierać aczkolwiek nie aż tak jak maraton. Dla mnie to idealny kompromis pomiędzy krótkimi dystansami (dla mnie to do 10 km) a długimi a więc maratonami i wszystkim co dalej.

To właśnie biegając półmaratony czerpię największą przyjemność z biegania i to półmaratony nauczyły mnie pokory tak potrzebnej każdemu biegaczowi. To właśnie startując na półmaratonach pierwszy raz miałem okazję biec mając do pomocy peacemakera i to dopiero w 2019 roku nauczyłem się pokornie trzymać tempa, które narzuca. To półmaratony uświadomiły mi i to niejednokrotnie dość boleśnie jak ważne jest stabilne tempo gdyż szarpanie nie kończy się niczym dobrym. Półmaratony uczą również tego jak wsłuchiwać się w swoje ciało i nie bazować na tym, że wydaje nam się iż można mocniej pocisnąć z tempem. Gdy nauczymy się odbierać pewne sygnały i dobrze je interpretować to będziemy wiedzieć kiedy możemy jeszcze wycisnąć z siebie więcej chcąc walczyć o lepszy wynik.

Nie każdy start tak samo ważny

Bez wątpienia 2019 rok obfitował w starty i ta ich ilość była bez wątpienia próbą wytrzymałości, na którą akurat nie narzekam bo jednak z kondycją najgorzej chyba u mnie nie jest. Jednak te liczne starty pozwoliły mi uświadomić sobie ważną rzecz a mianowicie to, że nie każdy start jest mnie tak samo ważny. To naturalne, że człowiek ma ochotę w ramach każdego startu dawać z siebie maksimum. Warto jednak umieć się hamować i patrzeć na swoje starty z perspektywy tego jaką rolę odgrywają w ramach całego sezonu. Tutaj dochodzimy do ważnej kwestii a mianowicie dwóch typów celów.

Dla wielu z pewnością najważniejsze będą cele odnoszące się do całego sezonu i takim celem może być choćby przebiegnięcie swojego pierwszego półmaratonu, maratonu czy nawet przygotowanie się do cyklu biegów ultra. Oczywiście do realizacji takiego celu trzeba się odpowiednio przygotować i właśnie pod to powinniśmy dostosować swój sezon a także okres go poprzedzający. Dlatego też poza tymi kluczowymi startami powinniśmy planować sobie konkretne cele również na pozostałe biegi, w których będziemy brać również udział.

Do mnie w tym roku dotarło jak ważne jest aby rozumieć to, że nie każdy bieg musi być koniecznie walką o nowe życiówki. Wartością wyniesioną z biegu wcale nie jest to z jakim czasem go ukończymy ale to czy zrealizowaliśmy postawione sobie cele. Jeśli więc dany bieg traktujemy na przykład stricte treningowo to właśnie z perspektywy tego ile wniósł do naszego treningu powinniśmy go oceniać.

Wings for Life – najbardziej wyjątkowy bieg

Patrząc z perspektywy całego sezonu biegowego 2019 bez wątpienia biegiem najbardziej wyjątkowym był Wings for Life. W końcu nieczęsto zdarza się brać udział w biegu, który w zasadzie nie ma mety. Tym razem to nie biegłem w kierunku upragnionej mety a meta goniła mnie dyktując kiedy ten bieg się dla mnie zakończy. Jeśli jeszcze ktoś nie słyszał o Wings for Life to szybkie wyjaśnienie, jest to bieg mający jasno określoną trasę. Jednak w przypadku tego biegu nie mamy wskazanego konkretnego punktu stanowiącego metę. Po prostu po pewnym czasie od startu biegaczy na trasę rusza samochód stanowiący ruchomą metę. Dla każdego kto zostanie dogoniony bieg się kończy.

Przygotowując się do startu w Wings for Life miałem początkowo pewne obawy o formę, które wynikały przede wszystkim z faktu, że mój start w Poznaniu na biegu bez mety poprzedzał Cracovia Maraton. Początkowo nie miałem zupełnie pojęcia w jakim stanie będę po intensywnym weekendzie biegowym w Krakowie i czy wyprawa do Poznania będzie miała sens. Jednak okazało się, że nie było najgorzej i czułem, że nogi poniosą choć nie wiedziałem ile. W przypadku Wings for Life to co mogło rodzić najwięcej znaków zapytania to jednak nie forma fizyczna a psychiczna. Jak będzie wyglądała kwestia motywacji gdy biegniemy nie mając przed sobą konkretnego punktu, w którym ten bieg się kończy? Jak warto byłoby rozłożyć siły aby pokonany dystans był jak największy?

Trochę pytań chodziło po głowie jeszcze przed biegiem. Na szczęście okazało, że mentalnie ten bieg nie był aż takim wyzwaniem jak mógłbym się spodziewać. Wprawdzie nie udało się osiągnąć założonego celu jakim było dobiegnięcie do 21 km a więc symboliczne zrobienie dystansu półmaratonu jednak z rezultatu i tak mogę być zadowolony. W końcu to był pierwszy bieg tego typu w jakim dane mi startować i bardziej chodziło tutaj o poznanie specyfiki takiego biegania i określenie swoich realnych możliwości w kontekście przyszłych startów w Wings for Life.

Czego mi zabrakło w 2019 roku?

Oczywiście nie ma tak, że totalnie wszystko się udało w tym mijającym 2019 roku. Wśród planów był bowiem między innymi początek przygody z biegami górskimi, do którego idealny był Festiwal Biegów Górskich w Krynicy. Jednak z różnych względów akurat to nie doszło do skutku i będzie musiało jeszcze poczekać przynajmniej do 2020 roku.

Zasadniczo mógłbym powiedzieć, że to czego mi zabrakło przede wszystkim w 2019 roku to lepsze wyniki we wszelkich biegach terenowych. Jednak prawda jest taka, że nie stanowiły one kluczowych biegów z perspektywy całego sezonu. Tego typu biegi potraktowałem więc bardziej treningowo podchodząc do nich raczej z perspektywy ciekawego wyzwania niż startów gdzie będę walczył o wyjątkowe wyniki.

Być może można było przycisnąć jeszcze bardziej swoje życiówki i szczególnie na dystansie półmaratonu powalczyć o złamanie bariery 01:50:00. Jednak z racji tego, że widzę wyraźny progres to i tak nie mogę narzekać bo ustanawianie kolejnych życiówek jest kwestią czasu.